Ostatnia sytuacja jaką przeżyłam na własnej skórze przyczyniła się do napisania tego postu.
A mianowicie brałam udział w obowiązkowym szkoleniu bhp, które zostało przeprowadzone przez pewną firmę. Pierwsza część szkolenia miała być z zakresu pierwszej pomocy udzielanej w sytuacjach zdarzających się w szkole.
A o czym było? No w życiu nie zgadniecie! Było o skaleczeniu się podczas otwierania puszki ananasów, tak jakbym to robiła codziennie na każdej lekcji :)
Ale nie tylko o tym była mowa. Dowiedziałam się o wypadku samochodowym, podczas którego to pasażer traci nogę, bo mu urwało, a mimo to biega i co z takim delikwentem robić. Jak powszechnie wiadomo w szkole poruszamy się po korytarzach samochodami. Ale najciekwasza była opowieść o ranach podbrzusza.
Prowadząca uraczyła nas szczegółową opowieścią o pewnym mężczyźnie, który stracił przyrodzenie. Na skutek odgryzienia przez ukochaną. Przyczyny niestety nie były jasno podane i czuję się w tej kwestii niedouczona i mocno zawiedziona. Poza tym usłyszałam barwny opis, co należy zrobić z odgryzionym fantem, gdy już go oczywiście znajdziemy (został wyrzucony przez mściwą/zazdrosną(?) kochankę przez okno). Jest to oczywiście niezbędna i konieczna wiedza do pracy w szkole lub placówce oświatowej. No cóż, często mamy z tym do czynienia. Ale gdyby życie mnie zaskoczyło, to już będę przeszkolona w tym zakresie.
I tak przez 1,5 godziny byłam raczona opowieściami mnie lub bardziej krwawymi ... i raczej mało przydatnymi w pracy nauczyciela. Na wstępie prowadząca powitała nas stwierdzeniem, że nauczyciele to najgorsza grupa do szkolenia. I pewnie dlatego pani sobie musiała dodać odrobinę dla kurażu, chociaż zapach nie wskazywał na tą symboloczną kropelkę.
Gdybym ja przeprowadziła takie szkolenie, to pewnie bym z hukiem wyleciała ...
Żenada, dno i pół metra mułu. Bełkot.
Boże chroń nas od takich szkoleniowców!
Ciekawi mnie jedna sprawa: kto za to zapłacił?
No, ale pewnie się nie dowiem.
A mianowicie brałam udział w obowiązkowym szkoleniu bhp, które zostało przeprowadzone przez pewną firmę. Pierwsza część szkolenia miała być z zakresu pierwszej pomocy udzielanej w sytuacjach zdarzających się w szkole.
A o czym było? No w życiu nie zgadniecie! Było o skaleczeniu się podczas otwierania puszki ananasów, tak jakbym to robiła codziennie na każdej lekcji :)
Ale nie tylko o tym była mowa. Dowiedziałam się o wypadku samochodowym, podczas którego to pasażer traci nogę, bo mu urwało, a mimo to biega i co z takim delikwentem robić. Jak powszechnie wiadomo w szkole poruszamy się po korytarzach samochodami. Ale najciekwasza była opowieść o ranach podbrzusza.
Prowadząca uraczyła nas szczegółową opowieścią o pewnym mężczyźnie, który stracił przyrodzenie. Na skutek odgryzienia przez ukochaną. Przyczyny niestety nie były jasno podane i czuję się w tej kwestii niedouczona i mocno zawiedziona. Poza tym usłyszałam barwny opis, co należy zrobić z odgryzionym fantem, gdy już go oczywiście znajdziemy (został wyrzucony przez mściwą/zazdrosną(?) kochankę przez okno). Jest to oczywiście niezbędna i konieczna wiedza do pracy w szkole lub placówce oświatowej. No cóż, często mamy z tym do czynienia. Ale gdyby życie mnie zaskoczyło, to już będę przeszkolona w tym zakresie.
I tak przez 1,5 godziny byłam raczona opowieściami mnie lub bardziej krwawymi ... i raczej mało przydatnymi w pracy nauczyciela. Na wstępie prowadząca powitała nas stwierdzeniem, że nauczyciele to najgorsza grupa do szkolenia. I pewnie dlatego pani sobie musiała dodać odrobinę dla kurażu, chociaż zapach nie wskazywał na tą symboloczną kropelkę.
Gdybym ja przeprowadziła takie szkolenie, to pewnie bym z hukiem wyleciała ...
Żenada, dno i pół metra mułu. Bełkot.
Boże chroń nas od takich szkoleniowców!
Ciekawi mnie jedna sprawa: kto za to zapłacił?
No, ale pewnie się nie dowiem.